Te, tytularne, słowa, są pierwszymi, które usłyszysz na wyspie kangurów. Czy to od strażnika na granicy, czy od ekspedientki w sklepie, czy od fryzjera, czy od szefa.

Cooo? Chcesz powiedzieć, że kompletni nieznajomi, ludzie których dopiero co poznałeś, totalnie obce Ci osoby, czyli w zasadzie dosłownie wszyscy, których spotykasz na swojej drodze, są zainteresowani Twoją osobą ? Chcą wiedzieć ‘jak się masz’ ?

Oczywiście...że nie. Nikt nie dba, nie chce, ani nie oczekuje od Ciebie, że odpowiesz na to pytanie...pełnym zdaniem. Sprawy mają się trochę inaczej jak zapyta Ci o to dobry znajomy, przyjaciel albo rodzina. Wtedy jest to swego rodzaju ‘starter’ do nawiązania rozmowy, ale generalnie, jest to ichne ‘Cześć’ czy ‘Siema’, które jednak wymaga jakiejś odpowiedzi, w końcu zostałeś o coś zapytamy, c’nie ? Tylko co odpowiedzieć na pytanie na które nikt nie oczekuje odpowiedzi ? A Nawet jak ją już udzielisz to nikt nie przywiązuje do tego żadnej wagi.

Dość teorii. Jak więc wygląda praktyka ? Istnieją dwa scenariusze. Pierwszy, w którym zostajesz zapytany i drugi w którym jesteś pytającym. Zawsze, ale to zawsze staraj się być tym, który odzywa się pierwszy, wtedy zrzucasz całą problematykę odpowiedzi na Twojego rozmówcę. Z głowy.

Jeśli jednak się zagapisz albo ktoś będzie sprytniejszy od Ciebie i wypali przed Tobą, to jeszcze nic straconego. Wystarczy, że szybciutko odwrócisz kota ogonem, mówiąc

How are you yourself?

Co w przypadku, gdy nie wiedzieć czemu nie byłeś na tyle błyskotliwy żeby odbić piłeczkę i musisz coś z siebie wykrztusić ? Teorii jest wiele. Są nawet całe artykuły na ten temat, które rozbierają problem na części. Rozważają na przykład czy powinno się odpowiedzieć ‘good’ czy raczej ‘well’ oraz wiele innych aspektów, które w życiu nie przyszłyby Ci do głowy. To co jednak warto wiedzieć, zawarte jest w pigułce w tym wątku na forum poświęconym stricte językowi angielskiemu. Co w skrócie można ująć w kilku punktach:

  • Typowe odpowiedzi na pytanie ‘Hi, how are you ?’ czy ‘How ya doin’?’ :
    • I’m fine, thank you.
    • I’m good. You?
    • Doing great! And how are you?
    • I am well, thank you, and you?
  • Brak jakiejkolwiek odpowiedzi jest uważany za obrazę
  • ‘Fine’ bez ‘Thank you’ albo brak odwzajemnienia pytania może zostać uznany za szorstką, nietaktowną albo nieuprzejmą odpowiedź. Świadczyć też może o złym humorze osoby odpowiadającej

Po tym, dalekim od naukowego, a dodatkowo przydługim, wywodzie, możemy przejść do wątku głównego, czyli jak przywitała mnie Australia.

Australia Immigration CardWylądowałem ciepłym wieczorem w pięknie rozświetlonym , ulicznymi światłami, Sydney. Trzymając pieczołowicie i skrupulatnie wypełnioną kartę imigracyjną, którą otrzymujesz od załogi już na pokładzie samolotu, snując się chwilę po krętych korytarzach lotniska, w końcu stanąłem w nielichej kolejce do okienka imigracyjnego. Trochę się bałem, bo odpowiedziałem ‘Yes’ w podpunkcie 9., czyli że wwożę ziemię albo obiekty, które mają na sobie ziemię. Śmiercionośną ziemię ;]. Nie byłem pewny, a jak mówił formularz, gdy nie jesteś pewny, zaznacz ‘Tak’. Miałem drugą parę butów w torbie i za chiny nie mogłem sobie przypomnieć czy są upaprane czy nie. Wolałem nie ryzykować, w końcu nie jeden odcinek 'Border Security: Australia’s Front Line' obejrzałem, więc o przekraczaniu granicy w Australii w zasadzie wiedziałem wszystko. Aha, formularz wypełniałem w samolocie, więc nie mogłem sprawdzić czy buty rzeczywiście są uwalone. Jak się potem okazało na lotnisku było w bród takich samych formularzy imigracyjnych, które tylko czekają, aż ktoś je wypełni. W teorii mogłem więc sprawdzić buty i wypełnić formularz jeszcze raz. Wtedy jednak musiałbym stać w jeszcze dłuższej kolejce. Nie kalkulowało się, polazłem na żywioł.

Przy pierwszym okienku (i w zasadzie ostatnim z okienek) wręczasz wspomnianą wyżej kartę oraz paszport. Spędzasz około ~30 – 60 sekund stojąc w ciągle obserwującym Cię obiektywie kamery, a poważny gość oddzielony od Ciebie grubą szybą, ubrany w wojskowy uniform, obrzuca Cię co rusz osądzająco-dziwaczymi spojrzeniami, przenikającymi Twoją duszę. Prawdopodobnie zostajesz w tym czasie sprawdzony pod kątem niekaralności, czyli czy nie jesteś przypadkiem poszukiwanym listem gończym parówkowym-skrytożercą, i czy masz prawo (ważną wizę) na przekroczenie granicy. Celowo, nie wspominam o procederze sprawdzania podobieństwa Twojej aktualnej aparycji z tą, kajdaniarską, paszportową. Czy Ty to Ty, a nie np. Józef Stalin. Jest to uwłaczające godności bowiem każdy wygląda na zdjęciu paszportowym jak skazaniec, to też nie chciałem o tym pisać i nie napiszę.

Kajdaniarz

Przy którymś z kolei spojrzeniu od strażnika, dostajesz pytanie o takie a nie inne wypełnienie karty, a w zasadzie tylko o sprawę związaną z krzyżykiem w rubryczce z ‘Yes’. No to w kilku słowach tłumaczę, że mam drugą parę butów w torbie i nie pamiętam czy są czyste czy nie. Miły Pan, bez większych dociekań, zaznacza wielkim czerwonym kołem miejsce krzyżyka na ‘Tak’ i parafuje. Oddaje mi kartę i zostaję przepuszczony dalej z życzeniami miłego wieczora. Odwzajemniam i trochę zmieszany i zdezorientowany ruszam dalej. Kolejna kolejka. Na szczęście dużo mniejsza. Uff. Zostaję przydzielony do odpowiedniego stanowiska przez Panią sterującą kolejką, po okazaniu karty. Żwawo ruszam we wskazanymi mi kierunku i moim oczom ukazuje się stanowisko, lada a za nią celnicy. Wygląda bardzo podobnie do tych, które można zobaczyć na ekranie telewizorów we wspomnianej przeze mnie wyżej produkcji. Przełykam ślinę i człeptam ku niemu. Dwie Panie, pytają mnie, jak tylko zbliżyłem się odpowiednio blisko żeby je usłyszeć, o nic innego, a o to ‘Jak się mam’. Zachowuję trzeźwość umysłu i nie opowiadam im o ponad ~20h locie, że jestem zmęczony, powykręcany przez próby snu na samolotowych siedzeniach ze szparą na nogi (nie, nie miejscem na nogi, szparą), cały spocony i śmierdzący, zaniepokojony, trochę przestraszony i jedyne czego pragnący to prysznic i wygodne łóżko. Nie, skłamałem jak wszyscy:

Good, thank you

Welcome To SydneyZnów okazuję mą kartę i zostaję zapytany. O co ? No to chyba nie muszę tłumaczyć, że o wielkie czerwone kółko na świstku papieru, który wlekę ze sobą od Hongkongu. Odpowiadam praktycznie to samo co wcześniej strażnikowi granicznemu w okienku. Po moim krótkim monologu, zostaję dopytany. Pytań było kilka, niestety nie pamiętam ich dokładnie. To co pamiętam to to, że były one skoncentrowane wokół tematów rolno-farmerskich, a żeby Wam dać obraz tego co usłyszałem to pytania brzmiały mniej więcej tak: “Czy pracuje Pan na farmie?”, “Czy pracuje Pan w oborze?”, “Czy pracuję Pan w stajni?” albo “Czy na butach może być błoto?”. Na wszystkie odpowiedź brzmiała ‘Nie’, oprócz tego z błotem, na które odpowiedziałem unosząc jednocześnie oba ramiona, kierując wewnętrzne części dłoni ku górze i niczym Jaś Fasola wykrzywiając twarz, która sama za siebie mówiła: ‘Maybe. I don’t know’. Wtem, Pani zaprzestała drążenia tematu mojej ewentualnej przeszłości pługo-oracza i zapytała czy nie mam nic przeciwko żeby wyciągnąć z torby obiekty zainteresowania. Bez zawahania, wyłożyłem jak kawa na ławę moje buciory i usłyszałem werdykt…

Spotless

Welcome to Australia!

Pjona!