Emigracja
Jak się pewnie domyślacie, niezupełnie. Sama decyzja była nie lada wyzwaniem, przynajmniej dla mnie. Pisząc o tym co się ze mną wtedy ‘działo’ to ciemniejsza ze stron księżyca, niedostępna dla ludzkiego oka, bo schowana za kurtyną prywatności, której rąbka przed Wami uchyliłem. Można też powiedzieć, że była to ta druga strona medalu, czyli trochę na odwrót niż zwykle to bywa w tym medalowym powiedzonku, ale w końcu jestem do góry nogami, więc w zasadzie wszystko się zgadza. Skoro tę drugą stronę już poznaliście to cóż w takim razie skrywa pierwsza strona medalu ?
Wszystko co widoczne, namacalne czy empiryczne przy opuszczaniu Naszego padołu, Polski. Wiem, brzmi enigmatycznie, dlatego śpieszę z objaśnieniami. Emigracja, bo o tym mowa, to naprawdę nielichy kawałek logistycznego orzecha do zgryzienia. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego na samym starcie, bo wszystko dzieje się małymi kroczkami, które sukcesywnie stawia. Zatem, nie mamy do dyspozycji dziadka do orzechów przy użyciu którego, jednym ruchem rozłupujemy skorupę wspomnianego wyżej orzecha. Nie, obieramy go łupinka po łupince, a wszystko zaczyna się od słynnego już biletu lotniczego, który ze zwykłego świstka papieru staje się ‘wyrokiem’, nieprzestającym się zbliżać.
Mała dygresja. Pewnie teraz nie przychodzi Wam to do głowy, dlatego uświadomię Was, że na sam koniec tych przepakowań, 27 lat żywota, czyli te pięć do sześciu Toyot, niezbędnych do życia przedmiotów, zmieściło mi się do jednej walizki i nie przekraczało 20 kg. Co Wy na to ?
Pozostając przy temacie mieszkaniowym, należy je zdać, odpowiednio wcześnie, o ile wynajmujesz. Niby niewiele, bo trzeba wykonać telefon, podziękować serdecznie i cześć. Niestety, trzeba jeszcze posprzątać. Umyć okna, balkon, wszystko odkurzyć, umyć podłogi, łazienkę, lustra, kuchnię, wszystkie szafki z zewnątrz i wewnątrz, półki i lodówkę. Dwa dni pracy, dla dwóch osób. Podołaliśmy, razem z Marcinem J., pseudo Łysy, moim byłym współlokatorem, pozdrawiam. Zanim jednak dochodzi do ostatecznej wyprowadzki, trzeba rzucić pracę, również odpowiednio wcześnie.
Dlaczego nie przepracowałeś też całego maja ? Przecież wtedy z początkiem czerwca mógłbyś wylecieć.
Mógłbym, ale nie miałbym zapasu czasu, gdyby coś się stało. A stać się mogło wiele, w końcu wiadomym jest, że wszystko się może zdarzyć. Nie banalizując jednak, chociażby przełożenie lotu o dzień lub dwa, mogłoby zaważyć o być albo nie być w Australii, wtedy cały ten ambaras poszedłby na marne. W razie W, jak mawiają starsi, zaklepałem bilet na 19 maja. Dzięki czemu miałem trochę czasu na spędzenie moich ostatnich dni w kraju przy rodzinnym ognisku i w gronie przyjaciół z lat szkolnych, a przy tym miałem margines błędu. Wraz z końcem kwietnia zostałem pięknie obdarowany prezentami na odchodne w biurze, przy okazji pozdrawiam AMS’y, CMS’y, SMS’y i oczywiście LUBZEL, zdałem klucze do chaty i wróciłem w rodzinne strony. Bezrobotny i bezdomny, mając kilkanaście dni na uściski i całuski z mi bliskimi. Rozkosznie ;]
W tak zwanym między czasie załatwiasz pomniejsze sprawy, typu wycieczki do różnych urzędów, lekarza (w Warszawie), sądu czy ubezpieczyciela. Kilkakrotnie musisz stawić się w biurze agencji żeby donieść dokumenty, zapłacić, coś podpisać czy przeszkolić się przed wylotem. Błahe sprawy, ale jednak trzeba to wszystko zaplanować, żeby ze sobą współgrało. Nie można zapomnieć również o spotkaniach pożegnalnych, które zostawiłem sobie na koniec, a które również trzeba wpisać w kalendarz.
Wracając do głównego wątku i jednocześnie podsumowując. Emigracja, każdy z nas doskonale wie co to znaczy, jest to próba życia poza granicami ojczyzny. Definicja ta jednak przybiera inną formę, gdy zapada decyzja o podjęciu takiej próby. Prawdopodobnie przyjmie ona kolejną postać wraz z upływającym czasem spędzonym na obczyźnie. Niemniej jednak moja aktualna definicja brzmi mniej więcej tak: Jest to słodko – gorzki okres, w którym przygotowujesz się i przeżywasz, chyba, najważniejszą decyzję w swoim życiu. Gorzki, bo to ciągły bieg, maraton załatwiania, nieustannego planowania, wciąż trapiących rozterek, walki z samym sobą, na finiszu którego czujesz się naprawdę zmęczony, a w tej pogoni strachu i brawury zostawiasz za sobą wszystko i wszystkich, rodzinę i przyjaciół, cały swój dobytek, czy jest go mało czy dużo, stawiasz kropkę i kończysz rozdział. Słodki, bo wciąż rozpędzony od wielkiej litery rozpoczynasz nowy, świeży, nieskalany, rozdział, w którym to stają przed Tobą nowe możliwości, trochę zwalniasz, poznajesz nowych ludzi, przyzwyczajasz się do otoczenia, już Ci nigdzie nie śpieszno, masz chwilę żeby odpocząć, stajesz, a gdy odwracasz się za siebie okazuje się, że wszyscy Ci bliscy dalej Ci kibicują i dopingują, tylko z dalszej trybuny. Na zmęczonej twarzy pojawia się uśmiech. Odpocząłem, to biegnę dalej…
Pjona!