Ludzie
Myślę, że warto napisać, krótką wzmiankę, o ludziach. Tych, których tu poznajesz, z którymi przebywasz, mieszkasz, zwiedzasz, rozmawiasz, z którymi po prostu współegzystujesz. Pewnie każdemu z Was dobrze znany jest fakt, że człowiek to zwierzę stadne, a w samotności wariuje. Towarzystwo to podstawa, w końcu trzeba mieć do kogo gębę otworzyć. Poza tym to ludzie tworzą atmosferę, klimat i w pewnym sensie definiują Ciebie samego. Jest takie mniej lub bardziej mądre powiedzonko
Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś
Nie będę jednak rozprawiać nad tym ile w tych słowach prawdy, a ile bełkotu. Ważne jest to, że wspomniany wyżej czynnik ludzki jest niesamowicie istotny. Dobrze jest mieć kogoś kto ma te same troski, przeżywa podobne problemy, dąży do tych samych celów, na kogo można liczyć i komu można zaufać. W kupie siła. Poza tym, nikt nie lubi dreptać przez świat samotnie. Kompan, druh, kumpel, znajomy, kolega, przyjaciel czy ziom to najbardziej pożądana osoba w przeżywaniu kolejnych przygód. Poza towarzyszeniem w dolach i niedolach, taki osobnik to często skarbnica wiedzy, do której w życiu nie miałbyś dostępu, bo niby skąd mógłbyś się dowiedzieć, że w Bangladeszu wszyscy ze wszystkimi się ‘tegują’. Kuzyn, kuzynka, ciotka, wujek, rodzina czy nie, nie ma znaczenia, jest popyt, jest podaż. No która książka, który autor napisałbym o czymś takim ? Z drugiej strony nie jestem molem książkowym ;], więc może jest jakaś wersja ‘Fifty shades of Bangladesz’, abo co. Co więcej, mają oni tam wiele matek, faceci mają takie małe haremy. Znajomy, mówi, że jak wraca raz na 4 – 6 miesięcy z emigracji właśnie do Bangladeszu to każdorazowo ma nową siostrę albo brata, ale ‘współdzieli’ z nimi tylko ojca. Tak że, tak…Inny, nieznany świat, a historie prosto z życia wzięte. Fakty i mity, których weryfikacja przychodzi z łatwością wypowiedzenia
Czy to prawda, że w Indiach rodzice swatają swoje dzieci?
Prawda, ale podobno już nie ma musu, jak onegdaj. Oczywiście, jak mawia klasyk,
to w zależności jest od tego
czy rodzina ma mniej lub bardziej ortodoksyjne korzenie i pewnie paru innych aspektów. Co jednak niezmienne to to, że taki proceder ma miejsce dopiero jak gość jest zbyt wielką zgułą żeby znaleźć sobie dziewuchę samemu i zaczyna chylić się ku wieku starczemu, czyli powiedzmy ma więcej niż ~23 lata. Okazuje się, że byłbym perfekcyjnym kandydatem na swaty, korzystając z okazji, bezpośrednie i chętne proszę o kontakt z moimi rodzicami w Buchałowie. Dziouchy, dziouchy…Odbywa się to na zasadzie fotki.pl, dostajesz garść zdjęć i wybieraj, która najbardziej jurna. Płeć piękna pewnie teraz wywraca gały z niedowierzaniem jak tak można traktować najpiękniejsze co Bóg stworzył, otóż moje drogie, Wy też macie prawo wyboru, który z osobników Wasze foty otrzyma ;]. A propos Indianów, to takie widoki (jak na poniższej focie) to może nie codzienność, ale zdarzają się takie eskapady co z pobiedniejszych zakątku, gdzie pociąg jeździ w środy.
Zadomowiłem się, jak już Wam wspominałem, w domu z 7 – mioma sypialniami, gdzie w momencie kiedy się wprowadziłem mieszkała dwójka Peruwiańczyków (Ysabel i Cesar), dwójka Słowaków (Mirama i Robert) i dwóch Anglików (Jack i Ash), wkrótce po mnie wprowadziła się kolejna Słowaczka (Slavka) i para z Brazylii (Renata i Denis). Dość spora gromadka. Długo by o nich wszystkich opowiadać, każdy ma swoje wady i zalety, każdy ma swoje rutyny i nawyki, każdy ma swoją kulturę i historię. Mają oni jednak wszyscy jeden wspólny mianownik, lepsze życie. Australian Dream, który kończy się często brutalnie, na ścianie z wystającym z niej wężem, z którego to wylatuje z dużym impetem woda, a który służy do spryskiwania całą noc świńsko uwalonych, niekończących się stosów naczyń znoszonych z restauracyjnej sali przez kelnerów. Tak, pomywacz garów, kelner, robol, sprzątacz czy inna ciężka i brudna robota to zwyczajowo Australian Dream, który na Ciebie czeka. O tym jednak w większych detalach w następnym odcinku ;]
Wracając jednak do mojego domostwa. Przepisu na taki mix nie wymyśliłby sam, yyyyyyyyy, Makłowicz, narodowy smakosz podróży. Wydawałoby się, że wrzucenie do jednego gara tylu różnych produktów, z tak różnych zakątków świata skończy się kulinarnym faux pas, a nasza nadworna kreatorka smaku, Magda G., zaraz po skosztowaniu takiego wywaru, pizgnięciu porcelany o glebę i oblizaniu języka, powiedziałaby pewnie
Dlaczego trujecie ludzi?
Otóż, taki bigos kulturowych różnorodności ma na pewno egzotyczny, niespotykany smak, ale nie musisz się obawiać o niestrawność. Nie dostaniesz po niej tzw. ‘explosive diarrhea’, nie, nie jest to mieszanka wybuchowa, chociaż czasami można mieć wzdęcia, ale do wywołania burzy nie trzeba być z dwóch różnych biegunów, bo te się raczej przyciągają, a po prostu mieć odmienne zdanie. Nie jest to jednak potrawa dla wszystkich, ma nietuznikowy i dość specyficzny smak i zapach, który nigdy nie jest taki sam, ale zawsze kojarzy się z przyjaźnią, dobrą zabawą, serdecznością, śmiesznymi historiami, ludzką dobrocią i niesieniem pomocy, a czasami nawet bezinteresownośćią. Jasne, zdarza się że jedząc swoje ulubione danie nagryziesz ziele angielskie aka pieprz i cała rozkosz kubków smakowych, cała misternie zbudowana idylla słoności, słodkości, goryczki i kwaśności zostaje brutalnie zniszczona. Ma to miejsce i w tym przypadku. Na szczęście taki zbuk często daje się wykryć przed wepchaniem go do gardła. Wystarczy odłożyć go na bok i po problemie.
Alrighty…dużo za dużo przenośni. Pointa jest taka, że ludzie są spoko. Należy się otaczać, nietoksycznymi aka zgniłe jajca, ludźmi. Zwykłe towarzystwo, koleżeństwo czy przyjaźń to ważna i świetna sprawa, tu na emigracji czy tam na padole. Trzeba mieć się komu w rękaw wypłakać, ale i z kim pośmiać do rozpuku, osobiście preferuję łzy, ale szczęścia.
Gdyby nie Wy moi Polscy tawarisze, koledzy, znajomi i w końcu przyjaciele nie byłoby sensu w moim wypacaniu. Odpowiedzcie sobie szczerze, czytalibyście ten tekst gdybyście mnie nie znali ? Odpowiedź jest tylko jedna…owszem, bo to znakomita lektura ;]
Pjona My Friends!